Cytat


Pasja - podmuch szczęścia pozwalający się uwolnić ze stalowego uścisku szarej, ponurej codzienności.

O mnie

Moje zdjęcie
Hafciarka zołza - na dodatek wredna, bezkompromisowo tępiąca hafciarskie badziewie i wiedząca czego chce.. zakręcona na punkcie krzyżyków od dawien dawna, cierpiąca na hafciarskie ADHD - ciągle ją nosi i nie potrafi usiedzieć przy jednym projekcie dłużej niż tydzień, stawiająca krzyżyki w tempie, którego mistrz Formuły 1 by się nie powstydził - szczególnie w czasie urlopu, podobno to wszystko dzięki turboigle... kiedy ktoś jej nadepnie na odcisk bierze miotłę, na której na co dzień lata, i goni delikwenta, gdzie pieprz rośnie...

1055. Moja wyszywana historia


Gdzieś w lutym Igiełka zaproponowała na swoim blogu akcję „Moja wyszywana historia”… 
Już wtedy spodobał mi się pomysł, ale jakoś nie było okazji spisania… Ostatnio jednak siedziałam w pracy i jakoś nie miałam weny za zabranie się za cokolwiek – nie myślcie, że nie mam co robić w pracy, ale czasami dyżury w bursie takie są, ze człowiek siedzi i podczytuje blogi, albo inne strony w Internecie. Szczególnie w nocy, kiedy dzieciaki śpią…

Tak więc oto moja wyszywana historia….




Kiedy byłam chyba w siódmej klasie szkoły podstawowej zobaczyłam u znajomej mojej mamy obrus haftowany richelieu… Bardzo mi się spodobał i koniecznie chciałam się nauczyć wyszywania… Pani Dorota pokazała mi co i jak a mama znalazła w domu jakieś stare muliny (sama w młodości wyszywała, ale zupełnie coś innego – takie serwetki na firanie – chyba kiedyś były modne). Poznałam wtedy technikę prowadzenia nitki, napinania materiału na palcu (to mi zostało do dziś – tamborek i ja to dwie różne historie, aczkolwiek czasami po niego sięgam – niedługo zresztą Wam coś pokażę). Z całą determinacją zabrałam się za robotę i efektem tej mojej przygody z wyszywaniem jest całe pudło różnych różnistych serwetek wyszywanych richelieu. Dziś nie nadają się do położenia na wierzchu, ale z sentymentu nie wyrzucam…


Poszukując wzorów do tych serwetek odkryłam czasopismo „Igłą i nitką”, z którego czerpałam inspiracje. W którymś z numerów zobaczyłam obraz papieża Jana Pawła II – wyszywany nieznaną mi wówczas techniką haftu krzyżykowego… Spodobało mi się, ale kompletnie nie wiedziałam, jak to ugryźć… Internetu nie było i wujek google nie mógł mi pomóc…. W gazecie było określenie materiału – kanwa. Zaczęłam poszukiwania, ale w małych miejscowościach o to trudno do tej pory a co dopiero w połowie lat 90. W końcu jednak w jakimś sklepie z materiałami upolowałam! Hurra… Tylko co dalej? We wzorze, który mi się spodobał były pokazane tylko kolory muliny – zresztą sama Ariadna, a przynajmniej ta, którą miałam w swoich zasobach, nie miała oznaczeń…  Postanowiłam dobrać na oko z tego, co miałam… I wyhaftowałam… Jaka byłam z siebie dumna. Wszystkim się chwaliłam… A dziś ten obraz jest głęboko schowany, bo zwyczajnie to hafciarski koszmarek… Kanwa chyba 11 ct. Straszne krzyżyki, każdy prowadzony w swoją stronę no i te źle dobrane kolory… 


Potem poszłam na studia. A co za tym idzie zamieszkałam w Poznaniu. Dało mi to większe możliwości w poszukiwaniu materiałów do wyszywania… Do dziś na Alejach Marcinkowskiego jest pasmanteria, gdzie kupowałam muliny i kanwę…  Od koleżanki z akademika, której mama też wyszywała dowiedziałam się, że krzyżyki trzeba prowadzić w jedną stronę. Jakbym Amerykę odkryła!

Chyba pod koniec studiów a może i już po nich w kiosku zobaczyłam „Kram z robótkami”. Były w nim takie fajne kwiatowe miniatury. Naciągnęłam mamę na zakup. I to było to! Mulina podpisana więc już z dobieraniem kolorów nie było problemu… Moja ówczesna praca – byłam na tzw. stażu pozwalała mi na popołudniowe wyszywanie… Powstała wtedy cała kwiatowa seria.. 







Potem kupiłam wydanie specjalne z wzorami wg obrazów znanych mistrzów… Postanowiłam jeden wyhaftować – całkiem spory kolos… Siedziałam nad nim popołudniami i… musiałam przerwać pracę, bo nieoczekiwanie spełniło się moje największe pragnienie – praca w szkole. Ona już nie pozwalała na wyszywanie – popołudnia spędzałam na przygotowywaniu się do zajęć…  Przyszły jednak wakacje i obraz udało się skończyć. Dziś, gdy na niego patrzę widzę przede wszystkim odznaczające się kwadraty - wyszywałam nieszczęsnymi dziesiątkami...

 
W międzyczasie systematycznie zaczęłam kupować Kram z robótkami i Haft gobelinowy… Nazbierało się kilka numerów i stopniowo zaczęłam wyszywać wzory, które mi się podobały…. Tak sobie wyszywałam i chowałam do szuflady… Po kilku latach pokazałam kilka prac na fb. Był rok bodajże 2011.. W międzyczasie zmieniłam pracę… Stała się mniej absorbująca i więcej czasu mogłam poświęcić na wyszywanie… Nocki w bursie są baaardzooo długie. 
 Powstał wtedy między innymi obraz Matki Bożej Częstochowskiej - kolos, bo wyszywany na kanwie 14 ct.



W 2013 roku moje prace na fb zauważyła Pani Ela z biblioteki w mojej rodzinnej miejscowości i zaproponowała wystawę… Po wahaniach zgodziłam się. Wystawa powstała a o mnie napisała nawet regionalna gazeta… przestałam być anonimowa z moim hobby.. 




Zapisałam się też do kilku grup na fb, gdzie poznałam fantastyczne dziewczyny mające takie samo jak ja hobby… 
Po jakimś czasie podczas jednego nudnego październikowego weekendowego dyżuru, gdzie pilnowałam właściwie pustej bursy powstało Krzyżykowe szaleństwo – mój blog… Było to w sumie trzecie podejście do blogowania.. podejście, w którym wytrwałam, bo blog istnieje już prawie 5 lat… Zaczęłam systematycznie czytać inne blogi i.. doskonalić technikę haftowania. Ile ja się wtedy dowiedziałam – o rozmiarach kanw (wcześniej ni mogłam pojąć dlaczego u niektórych obrazek wchodzi na kartkę a u mnie ni diabła nie chce), o sposobach przechowywania muliny – jaka była moja radość, kiedy kupiłam pierwsze pudełka na bobinki i jak  świstak zaczęłam nawijać moją kolekcję. O sposobach na dobre prowadzenie nitek – o tym że nie powinno się robić supełków na końcu nitki, o doborze ilości nitek do gęstości kanwy etc., etc… 




Odważyłam się też na zrobienie pierwszych kartek – strasznie topornych… wyhaftowałam pierwsze metryczki. Zrobiłam kilka prac na zamówienie moich znajomych… 





Powoli mój blog zaczęło odwiedzać coraz więcej osób i teraz mam ponad 350 000 wyświetleń. Tak sobie właśnie pomyślałam, co będzie szybciej – moja 5 rocznica blogowania czy 400 000 wyświetleń…

Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was moja haftowaną historią… Jeśli macie ochotę przyłączyć się do akcji i spisać swoją historię w imieniu pomysłodawczyni zapraszam…

15 komentarzy :

  1. Bardzo fajnie czytało mi się Twoją haftowaną historię. Też dużo się dowiedziałam dzięki blogom, ale supełki na końcu nitki robię po dziś dzień i chyba już nic się w tym temacie nie zmieni :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna historia i jakże podobna do mojej..... Może kiedyś napisze i ja co nie co ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajna historia. Najbardziej interesuje mnie to prowadzenie krzyżyków w jedną stronę. Nie bardzo mi to wychodzi, ale może jeszcze się nauczę :) Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała historia, Kasiu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna historia, fajnie, że udało Ci się zapamiętać te pierwsze hafty i pierwsze kroki w świecie robótek :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna historia Kasiu:) pozdrawiam najcieplej:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajna historia:))może i ja spiszę swoją:)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniała historia, dziękuję że podzieliłaś się wspomnieniami. Troszeczkę jesteś za krytyczna względem siebie. Prace śliczne.:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawie opowiedziana historia hafciarska; z wielką przyjemnością poczytałam:))
    Ja także swoje obrazy zaczęłam haftować na podstawie wzorów z "Kramu z robótkami", tyle, że ja zaczynałam na kanwie gobelinowej i były to półkrzyżyki stawione bawełnianą nitką - retors lub wełnianą firmy Anchor. Haft gobelinowy był jakby ćwiczeniem przed haftem krzyżykowym, który obecnie wykonuję muliną, głównie DMC, a we wzorach Dimensions jestem zakochana od pierwszego kontaktu:))
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytane od deski do deski:) Chyba też coś skrobnę:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciekawa historia i w sumie trochę podobna do mojej :) Właściwie to chyba zaczęłabym tak samo :) Pamiętam tę propozycję Igiełki, cały czas gdzieś z tyłu głowy mam plan, żeby coś o swojej przygodzie napisać.

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękna historia :) Chyba większość naszych historii jest do siebie podobna. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Kasiu, cieszę się, że napisałaś swoją historię. Czytało się bardzo przyjemnie i ciekawie.
    Pierwsze prace zawsze wydają się nam koszmarkami, ale od czegoś trzeba zacząć. Ta kwiatowa kolekcja jest już wspaniała. Chyba po nich została Ci taka miłość do kwiatów :)

    PS.Wydaje mi się, że poznałyśmy się bliżej od Twojej wystawy w bibliotece. O ile pamięć mnie nie myli, to wystawiłaś post na FB. Spodobały mi się Twoje prace i zaprosiłam do znajomych, a reszta sama przyszła :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ciekawa historia:-)
    Ja jeszcze dojrzewam do opisania swoich początków;-)
    Pozdrawiam cieplutko:-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Piękna historia! Ja też zaczynałam przygodę z haftem w podstawówce.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze.
Pozostawiony ślad odwiedzin jest dla mnie największą satysfakcją z prowadzenia bloga
Komentarze anonimowe oraz obraźliwe nie będą publikowane

krzyżykowe szaleństwo © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka