Gdzieś w lutym Igiełka zaproponowała na swoim blogu akcję
„Moja wyszywana historia”…
Już wtedy spodobał mi się pomysł, ale jakoś nie było
okazji spisania… Ostatnio jednak siedziałam w pracy i jakoś nie miałam weny za
zabranie się za cokolwiek – nie myślcie, że nie mam co robić w pracy, ale
czasami dyżury w bursie takie są, ze człowiek siedzi i podczytuje blogi, albo
inne strony w Internecie. Szczególnie w nocy, kiedy dzieciaki śpią…
Tak więc oto moja wyszywana historia….
Kiedy byłam chyba w siódmej klasie szkoły podstawowej
zobaczyłam u znajomej mojej mamy obrus haftowany richelieu… Bardzo mi się
spodobał i koniecznie chciałam się nauczyć wyszywania… Pani Dorota pokazała mi
co i jak a mama znalazła w domu jakieś stare muliny (sama w młodości wyszywała,
ale zupełnie coś innego – takie serwetki na firanie – chyba kiedyś były modne).
Poznałam wtedy technikę prowadzenia nitki, napinania materiału na palcu (to mi zostało
do dziś – tamborek i ja to dwie różne historie, aczkolwiek czasami po niego
sięgam – niedługo zresztą Wam coś pokażę). Z całą determinacją zabrałam się za
robotę i efektem tej mojej przygody z wyszywaniem jest całe pudło różnych
różnistych serwetek wyszywanych richelieu. Dziś nie nadają się do położenia na
wierzchu, ale z sentymentu nie wyrzucam…
Poszukując wzorów do tych serwetek odkryłam czasopismo „Igłą
i nitką”, z którego czerpałam inspiracje. W którymś z numerów zobaczyłam obraz
papieża Jana Pawła II – wyszywany nieznaną mi wówczas techniką haftu
krzyżykowego… Spodobało mi się, ale kompletnie nie wiedziałam, jak to ugryźć…
Internetu nie było i wujek google nie mógł mi pomóc…. W gazecie było określenie
materiału – kanwa. Zaczęłam poszukiwania, ale w małych miejscowościach o to
trudno do tej pory a co dopiero w połowie lat 90. W końcu jednak w jakimś
sklepie z materiałami upolowałam! Hurra… Tylko co dalej? We wzorze, który mi się
spodobał były pokazane tylko kolory muliny – zresztą sama Ariadna, a przynajmniej
ta, którą miałam w swoich zasobach, nie miała oznaczeń… Postanowiłam dobrać na oko z tego, co miałam…
I wyhaftowałam… Jaka byłam z siebie dumna. Wszystkim się chwaliłam… A dziś ten
obraz jest głęboko schowany, bo zwyczajnie to hafciarski koszmarek… Kanwa chyba
11 ct. Straszne krzyżyki, każdy prowadzony w swoją stronę no i te źle dobrane
kolory…
Potem poszłam na studia. A co za tym idzie zamieszkałam w
Poznaniu. Dało mi to większe możliwości w poszukiwaniu materiałów do
wyszywania… Do dziś na Alejach Marcinkowskiego jest pasmanteria, gdzie
kupowałam muliny i kanwę… Od koleżanki z
akademika, której mama też wyszywała dowiedziałam się, że krzyżyki trzeba
prowadzić w jedną stronę. Jakbym Amerykę odkryła!
Chyba pod koniec studiów a może i już po nich w kiosku
zobaczyłam „Kram z robótkami”. Były w nim takie fajne kwiatowe miniatury.
Naciągnęłam mamę na zakup. I to było to! Mulina podpisana więc już z
dobieraniem kolorów nie było problemu… Moja ówczesna praca – byłam na tzw.
stażu pozwalała mi na popołudniowe wyszywanie… Powstała wtedy cała kwiatowa
seria..
Potem kupiłam wydanie specjalne z wzorami wg obrazów znanych mistrzów…
Postanowiłam jeden wyhaftować – całkiem spory kolos… Siedziałam nad nim
popołudniami i… musiałam przerwać pracę, bo nieoczekiwanie spełniło się moje
największe pragnienie – praca w szkole. Ona już nie pozwalała na wyszywanie –
popołudnia spędzałam na przygotowywaniu się do zajęć… Przyszły jednak wakacje i obraz udało się
skończyć. Dziś, gdy na niego patrzę widzę przede wszystkim odznaczające się kwadraty - wyszywałam nieszczęsnymi dziesiątkami...
W międzyczasie systematycznie zaczęłam kupować Kram z robótkami i
Haft gobelinowy… Nazbierało się kilka numerów i stopniowo zaczęłam wyszywać
wzory, które mi się podobały…. Tak sobie wyszywałam i chowałam do szuflady… Po
kilku latach pokazałam kilka prac na fb. Był rok bodajże 2011.. W międzyczasie
zmieniłam pracę… Stała się mniej absorbująca i więcej czasu mogłam poświęcić na
wyszywanie… Nocki w bursie są baaardzooo długie.
Powstał wtedy między innymi obraz Matki Bożej Częstochowskiej - kolos, bo wyszywany na kanwie 14 ct.
W 2013 roku moje prace na fb
zauważyła Pani Ela z biblioteki w mojej rodzinnej miejscowości i zaproponowała
wystawę… Po wahaniach zgodziłam się. Wystawa powstała a o mnie napisała nawet
regionalna gazeta… przestałam być anonimowa z moim hobby..
Zapisałam się też do
kilku grup na fb, gdzie poznałam fantastyczne dziewczyny mające takie samo jak
ja hobby…
Po jakimś czasie podczas jednego nudnego październikowego weekendowego dyżuru, gdzie pilnowałam właściwie pustej bursy powstało Krzyżykowe szaleństwo – mój blog… Było to w sumie trzecie podejście do blogowania.. podejście, w którym wytrwałam, bo blog istnieje już prawie 5 lat… Zaczęłam systematycznie czytać inne blogi i.. doskonalić technikę haftowania. Ile ja się wtedy dowiedziałam – o rozmiarach kanw (wcześniej ni mogłam pojąć dlaczego u niektórych obrazek wchodzi na kartkę a u mnie ni diabła nie chce), o sposobach przechowywania muliny – jaka była moja radość, kiedy kupiłam pierwsze pudełka na bobinki i jak świstak zaczęłam nawijać moją kolekcję. O sposobach na dobre prowadzenie nitek – o tym że nie powinno się robić supełków na końcu nitki, o doborze ilości nitek do gęstości kanwy etc., etc…
Po jakimś czasie podczas jednego nudnego październikowego weekendowego dyżuru, gdzie pilnowałam właściwie pustej bursy powstało Krzyżykowe szaleństwo – mój blog… Było to w sumie trzecie podejście do blogowania.. podejście, w którym wytrwałam, bo blog istnieje już prawie 5 lat… Zaczęłam systematycznie czytać inne blogi i.. doskonalić technikę haftowania. Ile ja się wtedy dowiedziałam – o rozmiarach kanw (wcześniej ni mogłam pojąć dlaczego u niektórych obrazek wchodzi na kartkę a u mnie ni diabła nie chce), o sposobach przechowywania muliny – jaka była moja radość, kiedy kupiłam pierwsze pudełka na bobinki i jak świstak zaczęłam nawijać moją kolekcję. O sposobach na dobre prowadzenie nitek – o tym że nie powinno się robić supełków na końcu nitki, o doborze ilości nitek do gęstości kanwy etc., etc…
Odważyłam się też na zrobienie pierwszych kartek – strasznie
topornych… wyhaftowałam pierwsze metryczki. Zrobiłam kilka prac na zamówienie
moich znajomych…
Powoli mój blog zaczęło odwiedzać coraz więcej osób i teraz
mam ponad 350 000 wyświetleń. Tak sobie właśnie pomyślałam, co będzie szybciej –
moja 5 rocznica blogowania czy 400 000 wyświetleń…
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was moja haftowaną historią…
Jeśli macie ochotę przyłączyć się do akcji i spisać swoją historię w imieniu pomysłodawczyni
zapraszam…
Bardzo fajnie czytało mi się Twoją haftowaną historię. Też dużo się dowiedziałam dzięki blogom, ale supełki na końcu nitki robię po dziś dzień i chyba już nic się w tym temacie nie zmieni :P
OdpowiedzUsuńPiękna historia i jakże podobna do mojej..... Może kiedyś napisze i ja co nie co ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna historia. Najbardziej interesuje mnie to prowadzenie krzyżyków w jedną stronę. Nie bardzo mi to wychodzi, ale może jeszcze się nauczę :) Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńWspaniała historia, Kasiu!
OdpowiedzUsuńPiękna historia, fajnie, że udało Ci się zapamiętać te pierwsze hafty i pierwsze kroki w świecie robótek :)
OdpowiedzUsuńPiękna historia Kasiu:) pozdrawiam najcieplej:)
OdpowiedzUsuńFajna historia:))może i ja spiszę swoją:)))
OdpowiedzUsuńWspaniała historia, dziękuję że podzieliłaś się wspomnieniami. Troszeczkę jesteś za krytyczna względem siebie. Prace śliczne.:)
OdpowiedzUsuńCiekawie opowiedziana historia hafciarska; z wielką przyjemnością poczytałam:))
OdpowiedzUsuńJa także swoje obrazy zaczęłam haftować na podstawie wzorów z "Kramu z robótkami", tyle, że ja zaczynałam na kanwie gobelinowej i były to półkrzyżyki stawione bawełnianą nitką - retors lub wełnianą firmy Anchor. Haft gobelinowy był jakby ćwiczeniem przed haftem krzyżykowym, który obecnie wykonuję muliną, głównie DMC, a we wzorach Dimensions jestem zakochana od pierwszego kontaktu:))
Pozdrawiam serdecznie
Przeczytane od deski do deski:) Chyba też coś skrobnę:)
OdpowiedzUsuńCiekawa historia i w sumie trochę podobna do mojej :) Właściwie to chyba zaczęłabym tak samo :) Pamiętam tę propozycję Igiełki, cały czas gdzieś z tyłu głowy mam plan, żeby coś o swojej przygodzie napisać.
OdpowiedzUsuńPiękna historia :) Chyba większość naszych historii jest do siebie podobna. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKasiu, cieszę się, że napisałaś swoją historię. Czytało się bardzo przyjemnie i ciekawie.
OdpowiedzUsuńPierwsze prace zawsze wydają się nam koszmarkami, ale od czegoś trzeba zacząć. Ta kwiatowa kolekcja jest już wspaniała. Chyba po nich została Ci taka miłość do kwiatów :)
PS.Wydaje mi się, że poznałyśmy się bliżej od Twojej wystawy w bibliotece. O ile pamięć mnie nie myli, to wystawiłaś post na FB. Spodobały mi się Twoje prace i zaprosiłam do znajomych, a reszta sama przyszła :)
Ciekawa historia:-)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze dojrzewam do opisania swoich początków;-)
Pozdrawiam cieplutko:-)
Piękna historia! Ja też zaczynałam przygodę z haftem w podstawówce.
OdpowiedzUsuń