Zainspirowana wpisami kilku dziewczyn, m.in. Ani, Agnieszki i jeszcze jednej Agnieszki postanowiłam i ja podzielić
się z wami początkami mojej hafciarskiej przygody. Muszę przyznać, że było mi
łatwo sobie wszystko przypomnieć, ponieważ w ubiegłym roku przy okazji mojej
wystawy w Bibliotece Miejskiej w Obrzycku udzieliłam wywiadu do gazety. (tutaj można zobaczyć artykuł).
Moja przygoda z haftem sięga szkoły podstawowej – słynne zajęcia
z pracy techniki a potem z techniki to poznanie różnych technik i sposobów
szycia i wyszywania. Chociaż o krzyżykach wtedy wiedziałam mało. Ale największy
wpływ na mnie miała znajoma rodziny i mama koleżanki, która pięknie wyszywała haftem
richelieu. Byłam chyba wtedy w szóstej czy siódmej klasie szkoły podstawowej i
poprosiłam, żeby mnie nauczyła. Szybko złapałam bakcyla i zaczęłam wyszywać na
potęgę różne serwetki. Ponieważ o materiały było trudno wyszywałam na
wszystkim, co się tylko nadawało a najczęściej rozprawiałam się ze starymi
koszulami męskich domowników :)
Oto kilka z nich wykopanych w pudle z robótkami. (Jest tego naprawdę
dużo – nawet nie wiedziałam, że aż tyle).
W liceum i na studiach kupowałam gazetę „Igłą i nitką”, z
której czerpałam wzory. I tak w którymś z numerów zobaczyłam portret papieża
wyhaftowany krzyżykami. Zaczęło się poszukiwanie materiału – niestety wtedy
mało kto słyszał o kanwie. Ale jakimś cudem udało mi się kupić – strasznie rzadką,
chyba 12 ct. I zabrałam się za wyszywanie. Kolory dobierałam sama, ponieważ nie
było oznaczeń numerów muliny, a i sama Ariadna tego nie robiła. Ale twardo
dobrnęłam do końca i nawet oprawiłam. Długie lata wisiał na ścianie i dlatego dziś
wygląda już na sfatygowanego. Wiem, że do doskonałości mu bardzo dużo brakuje,
ale to moja pierwsza praca więc proszę o wyrozumiałość :)
Potem był widoczek ze strasznymi prześwitami
świetne wspomnienia!
OdpowiedzUsuńpo 15 latach można nauczyć się..... pływać z krzyżykami . Życzę dalszych owocnych spotkań z xxxxx. Lubię zaglądać na Twoją stronę. Andula
OdpowiedzUsuńfakt można się nauczyć :) ale ja tonę w powodzi kolejnych wzorów i marzeń :)
UsuńTo cudownie, że Ci się udało przechować tyle prac. To już "historia", haft Papieża zostanie dla pokoleń. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko na mnie zajęcia z techniki wywarły tak duży wpływ :D Zainspirowana nową techniką wyhaftowałam wtedy dwie żółte serwetki, które wciąż mam :) Chyba też u siebie opublikuję wpis o moich początkach, fajnie się wspomina pierwsze krzyżykowe próby :)
OdpowiedzUsuńWspomnień czar..., każda z nas ma 'trudne" początki, ale efekt końcowy jest bardzo zadowalający i tak trzymaj:). Pozdrawiam. Małgosia.
OdpowiedzUsuńSwoją przygodę z haftem zaczęłam w identyczny sposób.Później,był to też haft richelieu.Ta żółta serwetka nawet podobna troszkę do mojej,z tym ,że ja haftowałam zawsze białą nitką,z dwoma wyjątkami,gdzie zastosowałam raz brązową,a raz czerwoną mulinę.Później...,ale o tym już na blogu.Szczęśliwy człowiek,który posiada pasję.Pozdrawiam Kasiu :)
OdpowiedzUsuńCudne wspomnienia :) Ja próbowałam richelieu, ale okazał się dla mnie straszliwie nudny (cały czas powtarzanie jednego gestu), więc go porzuciłam.
OdpowiedzUsuńNo, pięknie!
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że teraz mamy palety kolorów :)
:-) Moje początki też sięgają czasów szkoły podstawowej i zajęć technicznych... tak mi się przypomniało, że przepadła w podstawówce moja serweta haftowana ściegiem płaskim... załapała się na wystawę i tyle ją widziałam :-)
OdpowiedzUsuńTeż pamiętam nie numerowane muliny, to był koszmar. Jeszcze parę takich mulin mam w swoim zbiorze. Do tego były matowe i twarde. Ale Twoje prace, mimo że pierwsze są bardzo ładne. Fajne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Dorota.