Wczoraj wieczorem skończyłam ostatniego motylka. Początkowo miał być jeden - tak w przerwie nad większymi pracami - a tymczasem tak mi się spodobały, że wyszyłam wszystkie cztery... Choć w pewnym momencie myślałam, że wylądują w ufokach, nieskończone, bo mnie ten backstitch, czyli obszycia czarną nitką prawie wykończyły... Nie umiem tego dobrze robić i nie cierpię przy okazji.... Cóż może kiedyś się do tego przekonam..
Motylki prezentuję jeszcze w roboczej wersji, ale już sobie wymyśliłam, jak je oprawię...
Ps. A ponieważ dziś mam dzień antykrzyżykowy - nawet mi się igły do ręki wziąć nie chce - to porozgryzałam trochę bloggera, czego efektem jest mała kosmetyka bloga. No i boczny banner do mojego kociego SAL-u... Wreszcie wiem, jak to się robi :)
I ja nie lubie konturowania, ale jak pięknie dopełnia on haft!
OdpowiedzUsuńPiekne motylki!
Prześliczne motylki! Ciekawe jak je zagospodarujesz....
OdpowiedzUsuńBackstitch są niewątpliwie męczące. Często czytam, że hafciarki ich nie lubią. Na ich obronę warto powiedzieć, że bardzo wzbogacają haft. Co widać, na motylkach. Takie delikatne "pociągnięcia" nitką są piękne.
Pozdrawiam :)
Moniko już sobie wymyśliłam rameczkę do nich tylko muszę ją kupić a że jest troszkę nietypowa pewnie sporo się jej naszukam...
UsuńUrocze motylki:)
OdpowiedzUsuń